Na niektóre rzeczy czekamy z ogromną niecierpliwością, jedną z nich jest wiosna. Nikt nie jest w stanie oprzeć się jej urokowi. Nawet największy sceptyk będzie wyciągał wysoko głowę do ciepłych promieni słonecznych, odwróci wzrok w stronę barwnie kwitnących pierwszych kwiatów, wsłucha się w radosne ćwierkanie ptaków, oburzy się kolejną zmianą pogody w ciągu jednego dnia…
Ale to wszystko jest oczywiste, a
może by tak odnaleźć bardziej kontrowersyjną wersję wiosny?
Jako studentka pedagogiki mam w
głowie dużo wyobrażeń o tym, jak powinny wyglądać lekcje. Na przykład lekcja o
wiośnie – wiadomo: kwiatki, motylki, piosenka o bocianie, dzieci w wiankach,
słońce świeci, a pani nauczycielka z uśmiechem rozdaje kolorowanki z
tulipanami. Tyle że… to nie do końca prawda.
A czemu o tym pomyślałam? Kolejny
raz zostałam zainspirowana na wykładzie (i tak na te wykłady też czekam z
niecierpliwością) profesora Czachorowskiego. Jak już mowa o motylkach, no tak,
nie da się ominąć tego tematu wiosną, z resztą, kto by chciał, to może by tak
chociaż wyciągnąć coś więcej z tego tematu niż odbijanie farbami motylki na
złożonych kartkach? Przecież dzieci zasługują na to, żeby wiedzieć, jak ciekawy
i różnorodny jest świat. Zasługują na to, żeby nie sprzedawać im tylko
historyjek o tym, jak śliczne są motylki, bo przecież to już wiedzą. A gdyby
tak opowiedzieć im historie o motylach, których jeszcze nie znają? Gdyby tak
zaciekawić je i zainspirować do ciekawszych poszukiwań? Zdradzić im np., że
motyle nie tylko skaczą z kwiatka na kwiatek, ale są również takie, które
skaczą z kupy na kupę? Ja już widzę te roześmiane buźki na sam dźwięk słowa „kupa”.
Bo prawdziwa wiosna – ta, która
przychodzi z kaloszami i zapachem mokrej trawy – jest o wiele ciekawsza. I o
wiele bardziej… brudna.
Wiosna to pora roku, w której
dzieci wracają ze spaceru z błotem po kolana i nie do końca wiadomo, gdzie
kończą się ich dłonie, a zaczyna ziemia. To czas, kiedy kurtkę zakładasz rano,
ale w południe już żałujesz, a po południu – znowu potrzebujesz. I to wszystko
jest genialne! A jeszcze bardziej genialne jest obserwowanie, jak dzieci to
wszystko odkrywają i odkrywanie tego razem z nimi.
Więc zamiast ukrywać tę
„brudniejszą” stronę wiosny, myślę, że warto ją pokazać dzieciom jako coś
fascynującego. Błoto? Naturalny materiał sensoryczny. Deszcz? Idealna okazja,
żeby pogadać o chmurach i noszeniu kaloszy „dla frajdy, a nie z przymusu”.
A brud pod paznokciami? Cóż, to może być dowód na to, że dziecko naprawdę
dotknęło świata.
Zadałam sobie ostatnio pytanie:
jak zaciekawić dzieci wiosną bez użycia ani jednego kwiatka? Szczerze mówiąc,
nie uważam, żeby było to możliwe, ale być może tylko przez moją subiektywną
szaloną miłość do kwiatów, którą będę zawsze próbować zarażać innych.
W miniony weekend w ciągu jednej
godziny spadł grad i świeciło takie słońce, że chodziłam na krótki rękaw. Coś niesamowitego,
coś fascynującego… To od tej strony powinnyśmy pokazywać dzieciom świat, bo
przecież one są mądre, są doskonałymi obserwatorami, wyciągają bezbłędne
wnioski… Stawiajmy przed nimi wyzwania, a nie oczywistości. Gdzie zatem szukać
inspiracji?
Okazuje się, że odpowiedź leży
właśnie tam – w kałużach, w niespodziewanym śniegu w kwietniu, w obserwowaniu,
jak trawa staje się zielona nie na raz, ale powoli, z dnia na dzień, że
dżdżownica jest przyjacielem, że piękna gąsienica niekoniecznie…
Wiosna to przygoda. Trochę
nieprzewidywalna, trochę kapryśna, często zaskakująca. Dokładnie jak… dzieci.
I może właśnie dlatego tak dobrze
do siebie pasują.
Komentarze
Prześlij komentarz